Studenci nie chcą już teorii, chcą grubego portfolio

Zamiast pisać prace zaliczeniowe, niech zrobią wystawę, zorganizują debatę, zaplanują wycieczkę czy grę miejską. Z takich działań utworzą sobie portfolio, które pokażą przyszłemu pracodawcy – mówi dr Wioletta Kazimierska-Jerzyk, adiunkt w Katedrze Estetyki Instytutu Filozofii Uniwersytetu Łódzkiego.
Izabella Adamczewska:Inga Iwasiów opisuje w najnowszej powieści „Na krótko” krajobraz po reformie szkolnictwa wyższego: kontrolowanie procesu dydaktycznego na wyższych uczelniach za pomocą Krajowych Ram Kwalifikacji i wtłoczenie naukowców w listy filadelfijskie. W książce Iwasiów pracownicy uniwersytetu zużywają energię głównie na pisanie raportów. O „rzeczpospolitej urzędasów” mówiła też niedawno prof. Ewa Nawrocka z Uniwersytetu Gdańskiego.
Wioletta Kazimierska-Jerzyk: Dużo w tym prawdy. Reforma wniosła biurokrację i urzędniczy żargon, które sprawiają, że pracuje nam się trudniej. Zwłaszcza humanistom, bo opisywanie kierunków pod kątem efektów kształcenia jest łatwiejsze w przypadku nauk ścisłych. Można też odnieść wrażenie, że reforma sprzyja obniżeniu poziomu nauczania, gdyż zalecenia są takie, żeby dostosować program do przeciętnego studenta, a i osób wykształconych w Unii Europejskiej ma być coraz więcej. Tu chodzi jednak także o urealnienie wykształcenia, czyli o wykazanie różnych jego efektów. Studia nie tracą przez to poziomu, ale różnicują absolwentów. To oczywiście wymaga od nas dodatkowej pracy.
Prezes PZU Andrzej Klesyk oskarżył niedawno uczelnie, że są fabrykami bezrobotnych. Sugerował, że nikt nie uczy studentów selekcjonowania informacji, analizowania i weryfikowania, a myślących samodzielnie i odważnych szkoła nie wypuszcza.
– Taka retoryka nie bardzo mi się podoba. Motywuje strasznie roszczeniową postawę maturzystów wobec uczelni, a później studentów wobec pracodawców. Z filozoficznego punktu widzenia „produkowanie pracownika” jest, najdelikatniej mówiąc, rodzajem uprzedmiotowienia – taka argumentacja najbardziej trafia do osób najmniej samodzielnych. Zamiast motywować do zmian, stawia się sprawę następująco: idziesz na studia, więc ktoś ci musi coś dać. A przecież studiowanie polega też na samodzielnym zdobywaniu wiedzy. Na naszym wydziale organizowano ostatnio konferencję naukową „Humanistyka dla biznesu”. Mówiono o tym, że studenci nie mają pracodawcom nic do zaoferowania, że nie potrafią pracować w grupie i gardzą praktykami, bo od razu chcą etatu. Padło sformułowanie: „uniwersytet ma aż pięć lat na wykształcenie pracownika”. A przecież student też ma pięć lat, żeby czegoś się nauczyć! Ma przy tym dużą swobodę kształtowania programu. Nie monitoruje się procesu studiów, bo to nie wojsko czy policja. Owszem, wiele trzeba zmienić, ale jestem przeciwna uogólnianiu i szukaniu kozła ofiarnego.
W książce Iwasiów humanistyka staje się dziedziną muzealnictwa, najważniejsze są kierunki zamawiane. Skoro prognozy są tak niekorzystne, po co mnożyć kierunki i proponować nowe specjalizacje?
– To ryzyko. Ale warto je podjąć. Tym bardziej że z badań wynika, że coraz więcej osób woli po maturze iść nie na studia, ale do pracy. W mediach promuje się łatwe kariery, bez papierka. Trzeba docenić tych, którzy chcą się uczyć, a od których przemiany współczesnego świata wymagają bardziej praktycznego podejścia do życia.
Prof. Jan Stanek, fizyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, opublikował niedawno w „Wyborczej” list otwarty, w którym informował absolwentów: nie jesteście dobrze wykształceni, zostaliście oszukani. Nauczycieli akademickich oskarżył o pogoń za karierą naukową, sugerując, że z szafarzy wiedzy stali się handlarzami marzeń.
– Kiedy postanowiliśmy utworzyć nowy kierunek, zaprosiliśmy do współpracy wszystkich pracowników Wydziału Filozoficzno-Historycznego. Rzecz jasna – nie zgłosiło się wielu. Nie wszyscy wierzą w to, że warto tworzyć nowe programy, wprowadzać metody projektowe i warsztatowe. Nie wiem, ilu wśród nas jest oszustów (o których mówi prof. Stanek), ale w kadrze okcydentalistyki jest ponad 30 osób, które chcą aktywizować studentów, nie boją się współpracy z instytucjami partnerskimi i są pasjonatami swoich naukowych zainteresowań. Zadowalająca dydaktyka też przecież coś daje pracownikom uczelni. Standardem za granicą jest to, że profesorowie dziękują studentom za inspirujące zajęcia czy udział w projekcie badawczym.
Reforma promuje warsztaty, projekty i debaty. Wykład uznano za przestarzały i niewiele dający studentom. Uzasadniono to tak: „Wymaga znacznej dojrzałości umysłowej, myślenia abstrakcyjnego, rozumienia związków i zależności, ale też zapamiętania dużej porcji informacji”. Może problemy wynikają też z tego, że studenci się zmienili?
– To problem wszechobecności internetu. Student wie, że wszystko może znaleźć w necie: począwszy od znakomitych baz elektronicznych dostępnych w bibliotekach, skończywszy na dobrze streszczonych poglądach badaczy czy wykładach. Polscy nauczyciele akademiccy rzadko jeszcze udostępniają swoje prezentacje i materiały, bo w grę wchodzi oczywiście nie dość szanowane prawo autorskie. Ale demokratyzacja dostępu do wszelkich dóbr spowoduje, że będzie taka konieczność. Czy to obniża poziom? Raczej przyspiesza zdobywanie informacji.
A testy i klucze? Niedawno głośno było o maturzystce, która miała pisać egzamin z WOS-u, a przez pomyłkę dostała zadania z fizyki. Napisała i wyszła.
– Rozmawiam też z uczniami szkół średnich. Żalą się, że nikt im nie pomaga w wyborze profilu i przedmiotów, które mają zdawać na maturze. Miewam studentów, którzy na kolokwium, opisując dzieło sztuki, podają wszystkie epoki, chyba po to, żebym mogła sobie wybrać. Na pytanie, czy można to zmienić, musimy odpowiedzieć, że tak. Na pewno przyswajanie frazesów nic nie daje. Po prostu zamiast opowiadać studentom na przykład o awangardzie w sztuce, trzeba iść z nimi do muzeum. Ale nie po to tylko, by zmienić miejsce wykładu. Powinni sami poszukać tego, co interesuje ich najbardziej, opisać własne doświadczenie i bronić swego wyboru. To oferujemy studentom okcydentalistyki – kształtowanie postawy człowieka aktywnego, poszukującego i jednocześnie sprawdzającego się w działaniu. To jest postawa skuteczna na rynku pracy.
Czy reforma ma plusy?
– Mamy możliwości tworzenia kierunków opartych na autorskich pomysłach, co dawniej było dużo trudniejsze. Reforma nakazuje też przemyśleć dotychczasowe metody kształcenia. Zamiast na przekazywanej wiedzy musimy się skupić na losach przyszłego absolwenta: co realnie będzie potrafił zrobić. Dlatego powinno się opierać programy na działaniach projektowych. Niech studenci w ramach zaliczenia zrobią wystawę – mogą przecież nawiązać współpracę ze studentami Akademii Sztuk Pięknych. Niech zorganizują debatę, zaplanują wycieczkę czy grę miejską. Z takich działań utworzą sobie portfolio, które pokażą przyszłemu pracodawcy. A przy okazji nauczą się działać.
Pojawia się pytanie, czy pewne działy w humanistyce muszą być związane z dydaktyką. Na przykład filozofia – może powinna zostać instytutem naukowym. Z drugiej strony tworzy się takie specjalizacje czy kierunki, jak terapia przez filozofię, filozofia stosowana czy doradztwo filozoficzne i coaching. To ważne próby wyjścia z wieży z kości słoniowej.
Obawiam się, że nazwa „okcydentalistyka” nie jest dobrym pomysłem marketingowym. Widziałam niedawno banner reklamowy wyższej uczelni, na którym obok nazwy „sinologia” dopisano w nawiasie „Chiny”.
– Nazwa jest dobra, bo krótka, a przede wszystkim zaciekawiająca i zachęcająca do zgooglowania. Mogliśmy nazwać ten kierunek na przykład „praktykowaniem humanistyki”, ale oprócz zmian metod dydaktycznych chcemy równolegle wyjaśniać, dlaczego żyjemy w takim, a nie innym świecie, na przykład dlaczego zmagamy się z procesami racjonalizacji, z powodu których przecież odbywa się też i nasza rozmowa.
Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź

Inauguracja roku akademickiego na Uniwersytecie Łódzkim Fot. Marcin Stepien / Agencja Gazeta