Praca. TomTom szuka 50 osób, nie tylko informatyków.

TomTom szuka ludzi do pracy w Łodzi. Firma pracuje nad rozwiązaniami, z jakich będziemy korzystać w autach za kilka lat. Wtedy samochody będą jeździły jak pociągi.
TomTom – światowy koncern specjalizujący się w technologiach geolokalizacyjnych – powiększa zatrudnienie w Łodzi. Cztery sale konferencyjne w biurowcu przy ul. Żeromskiego 94 już są zburzone, a na ich miejscu zainstalowano stanowiska komputerowe. Firma zamierza do końca roku przyjąć 50 pracowników. Obecnie w Łodzi zatrudnia 370 osób (w tym 200 inżynierów w dziale rozwoju oprogramowania).
TomTom potrzebuje przede wszystkim informatyków, ale nie tylko. Zatrudni też osoby do wprowadzania danych. Od nich nie wymaga się wyższego wykształcenia. – Liczy się otwarty umysł, znajomość języka angielskiego i chęć do pracy – mówi Krzysztof Miksa, szef łódzkiego oddziału firmy.
TomTom zajmuje się m.in. budowaniem systemów informatycznych wykorzystywanych przez nawigacje satelitarne. Klientami firmy są takie marki jak Apple, BMW, Daimler, Fiat, Renault, Toyota, duże firmy telekomunikacyjne i producenci smartphone’ów. Najwięksi konkurenci to Google i Nokia.
Skąd TomTom wziął się w Łodzi? W 2001 roku przy ul. Orzeszkowej powstała firma GeoInvent. Za cel postawiła sobie stworzenie nawigacji samochodowej, która wie, gdzie są korki. Wtedy pracowało w niej 20 inżynierów. W 2005 roku gotowy był samochód, który jadąc potrafił automatycznie zbierać informacje o otoczeniu, a potem powstał system komputerowy, który pozwalał zamieniać je na dane.
Nie chodzi tylko o to, żeby jechać i rejestrować, co znajduje się wokół. Nasz system musi rozpoznać ponad 95 proc. znaków znajdujących się przy drodze. Na 100 zauważonych znaków tylko w dwóch przypadkach może się okazać, że w rzeczywistości to nie jest znak, a na przykład reklama do niego podobna. Poza tym zbieramy pełne informacje o nachyleniu, wysokości drogi i otaczających je budynkach – tłumaczy Miksa.
Rozwiązania powstające w Łodzi od samego początku patentowano. Obecnie firma ma przyznanych dziewięć patentów, a zgłoszonych około 100. Dlatego Tele Atlas, a następnie TomTom ją kupił i włączył w struktury koncernu.
Pierwszy samochód z aparaturą pomiarową na dachu ruszył z Łodzi w świat właśnie w 2001 roku. – To było palio weekend. Testowaliśmy je na parkingu M1. Potem ukradli je w Szczecinie, na szczęście bez zainstalowanego sprzętu – wspomina Miksa.
Od tego czasu auta z dziwnie wyglądającym sprzętem na dachu jeżdżą po całym świecie. W 2006 roku firma wysłała samochody i 15 łodzian do USA. Jeździli po amerykańskich drogach przez rok, rejestrując wszystko, co znajduje się wokół.
– Potem przyszedł czas na kolejne kraje. W niektóre miejsca trudno było się dostać. Na przykład na Hawaje i do Puerto Rico auta musieliśmy wysyłać promami – dodaje dyrektor.
W łódzkiej siedzibie TomToma już teraz pracuje się nad technologiami, jakie będą działały w autach za kilka lat.
– Samochody w coraz większym stopniu będą wyręczały kierowców. Średni czas reakcji człowieka na zdarzenie drogowe to około sekundy. Zatem pojazd jadący z prędkością 130 km/godz. musi zachować co najmniej 40 metrów odstępu od następnego. Przy niższej prędkości bezpieczna odległość między autami spada, dlatego największą przepustowość autostrady mają, gdy samochody jadą około 36 km/godz. Aby zwiększyć przepustowość, trzeba zmniejszyć odstępy między pojazdami. To wymaga zastąpienia człowieka maszyną. Dojdzie do tego już niebawem – uważa szef TomToma.
Firma już teraz pracuje się nad zbieraniem danych do systemów, w których auta jadą po autostradach jak wagony pociągu. Naciśnięcie pedału hamulca przez jednego kierowcę powoduje, że pojazdy jadące z tyłu hamują automatycznie. Fantazja? – Producenci samochodów już niedługo będą się tym chwalili, a za kilka lat stanie się to standardem – uważa Miksa.
Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź