Łódź musi być atrakcyjna, żeby ludzie z innych miast chcieli tu przyjeżdżać do pracy. Maciej Topczewski ściąga kolegów z innych oddziałów swojej firmy, pokazuje im miasto i liczy na to, że będą chcieli tu zostać.
Znalezienie programistów z doświadczeniem to duże wyzwanie. Dlatego Maciej Topczewski, menedżer jednej z obecnych w Łodzi firm informatycznych – Sii, zorganizował konkurs dla kolegów informatyków z innych miast. W portalu wewnętrznym firmy zadawał im pytania dotyczące Łodzi. Nagrodą był weekend w naszym mieście. Topczewski osobiście podejmował laureatów i pokazywał im, jak wygląda Łódź. Liczył na to, że część zdecyduje się tu przenieść albo opowie kolegom w innych miastach, że Łódź jest fajna. Co z tego wyszło?
Michał Frąk: To bardzo ciekawy pomysł na rekrutację, ale czy nie prościej było dać ogłoszenie do gazety?
Maciej Topczewski: Oczywiście, prowadzimy też rekrutację w tradycyjny sposób. Informatycy to grupa zawodowa, która dość dobrze zarabia. Dla nich wysokość wynagrodzenia nie jest jedynym kryterium wyboru miejsca pracy. Ważna jest również atmosfera, a w przypadku konieczności przeniesienia się do innego miasta, liczy się to, co ono oferuje. Ci ludzie pracują po osiem godzin, a w czasie wolnym chcą mieć co robić.
Uważa pan, że w Łodzi jest co robić?
– Jestem łodzianinem, ale 12 lat pracowałem w Krakowie, Poznaniu, Katowicach i Warszawie. Uważam, że Łódź naprawdę nie ma się czego wstydzić. To, czego tu brakuje, to odpowiednia promocja. W każdym mieście są miejsca, z których mieszkańcy nie są dumni. Ale w Łodzi to o nich mówi się najpierw. Dopiero potem o Księżym Młynie czy Manufakturze. A w pierwszej kolejności powinniśmy wymieniać miejsca, które do naszego miasta przekonują!
Pamięta pan pierwszego laureata, który miał obejrzeć Łódź?
– Tak, od razu trafiłem na głęboką wodę. Zorganizowany przez nas konkurs wygrał chłopak z Wrocławia, który wcześniej mieszkał jakiś czas w Łodzi i mu się nie podobało. Wtedy pracował dla jednego z dużych koncernów i ulokowali go w małym mieszkanku na Nowomiejskiej. Sam pan rozumie, że to nie są reprezentatywne tereny dla miasta. Chłopak po prostu bał się wracać wieczorem do domu.
Starałem się, żeby wszystko wypadło jak najlepiej. Przyjechał z żoną. Z moją partnerką zabraliśmy ich do Manufaktury, potem na spacer do parku, pochodziliśmy po Księżym Młynie, wypiliśmy kawę na Piotrkowskiej. Kiedy wyjeżdżał, mówił, że takiej Łodzi wcześniej nie widział. Podobało mu się. Zaprosił nas do siebie, do Wrocławia, i wspomniał, że nie będzie miał nam nic ładniejszego od tego, co mamy w Łodzi, do pokazania.
To dowód, że łatka przyczepiona do naszego miasta, że jest brudne i szare, jest nieprawdziwa i trzeba z nią walczyć. Ale jeśli nie będą wierzyć w to sami mieszkańcy, to nic z tego nie będzie.
Udało się kogoś namówić do pracy w Łodzi?
– W łódzkim oddziale Sii pracują ludzie z Żyrardowa, Poznania, Pruszkowa i Lęborka. Przyjechali tu i zdecydowali się zamieszkać, bo miasto im się podoba. Kiedy pracowałem w Poznaniu, wiele osób było z Konina i innych ościennych miast. Podobnie w Warszawie – mało rodowitych warszawiaków. Teraz czas na Łódź. Ludzie przyjeżdżają tu na studia i jeśli znajdą pracę, a miasto będzie fajne, to dlaczego mieliby wyjeżdżać?
Zauważył pan jeszcze jakieś różnice między Łodzią a innymi miastami?
– Kiedy otwieraliśmy biuro, zdecydowaliśmy, że nasz zespół powinien lepiej mówić po angielsku. Wysłałem zapytania ofertowe do 24 działających w Łodzi szkół językowych. Wie pan, ile odpowiedziało? Dziewięć. W Poznaniu czy Wrocławiu dostałbym więcej ofert niż zapytań, bo dowiedziałyby się o tym inne firmy i też chciałyby wziąć udział w przetargu. Tam walka o klienta jest ostra. Tu firmy muszą się jeszcze sporo nauczyć.
Źródło: Gazeta Wyborcza Łódź