Koronawirus w laboratorium historycznym

Jeden z najwcześniejszych, znanych nam, opisów epidemii w krajach basenu Morza Śródziemnego pochodzi z Iliady. Ten słynny epos opowiada o burzliwych dziejach Greków, najpewniej w XIII lub XII wieku p.n.e. Mowa tu o straszliwej zarazie, którą rozgniewany Apollo rzucił na wojska, dowodzone przez króla Agamemnona, oblegające od wielu lat Troję. Śmiertelne żniwo uszczupliło królewską armię w takim stopniu, że dziesiątego dnia epidemii jeden z głównodowodzących, Achilles, zwołał naradę, po której zapadła decyzja o odwrocie spod Troi. Uważano, że opuszczenie miejsca dotkniętego zarazą będzie jedynym sposobem, aby uniknąć śmierci.

Podążając za Homerem

Trzeba zaznaczyć, że w wyprawie brali udział wybitni znawcy ars medica, Machaon i Podalejrios, synowie samego Asklepiosa – potomka Apolla, patrona medycyny. Ich wiedza i umiejętności okazały się jednak niewystarczające. Dlatego greckie dowództwo zwróciło się o pomoc do… wieszczka. Wtedy okazało się, że epidemia była zemstą Apolla za zlekceważenie przez Greków jego kapłana (na marginesie: poszło o kobietę, brankę, której „duchowny” oczekiwał, ale nadaremnie). Zaraza ustała dopiero wtedy, gdy Grecy przebłagali boga wspaniałymi ofiarami.
Choć od strony medycznej nic na temat tej epidemii nie wiemy, idąc za Homerem, pewne fakty uznajemy za pewne: wysoką śmiertelność, bezradność medycyny, co najmniej parotygodniowy czas trwania zarazy. Przede wszystkim jednak, opis tej epidemii odsłania ówczesne, ludzkie wyobrażenia – nieuleczalna i niewidoczna choroba została zesłana przez siłę nadprzyrodzoną, gniew boży.

Bezwględna „zaraza ateńska”

Zapewne najlepiej opisaną epidemią czasów starożytnych jest ta, która wybuchła w Atenach w latach 20. V w. p.n.e. Źródłem była podobno Etiopia, skąd zaraza poprzez Egipt i Libię, trafiła do Pireusu, portowego miasta leżącego opodal Aten, największej, na pewno kilkudziesięciotysięcznej, metropolii Grecji. Dobrze znamy objawy tej choroby: dotykała nie tylko chorych, ale także ludzi pozbawionych „chorób współistniejących”, zaczynała się gorączką, po czym pojawiało się przekrwienie oczu i ust, wreszcie katar i silny kaszel. Do tego mogły dojść bóle brzucha, nudności i wymioty. Przy tym wszystkim, ciało nabierało sinego i czerwonawego koloru, pokrywało się pęcherzami oraz wrzodami.

W źródłach mówi się o wewnętrznym rozpaleniu, i to do tego stopnia, że chorzy nie byli w stanie nosić ubrań, odczuwali ciągłe pragnienie, niektórzy rzucali się nawet do cystern. Śmierć przychodziła siódmego lub dziewiątego dnia. Ci których ominęła, nie zdrowieli zupełnie, cierpiąc na gangrenę kończyn, choroby oczu, tracili także pamięć. Jednak drugi raz już na nią nie zapadali. Bardzo wysoka zakaźność oraz brak skutecznych lekarstw powodowały jednak bardzo wysoką śmiertelność. Tym większą, iż miasto było przeludnione (z powodu trwającej wojny ze Spartą, zamknęła się w nim także okoliczna ludność).

Zaraza zabiła nawet najważniejszego ateńskiego polityka, Peryklesa, rządzącego miastem od piętnastu lat. Polityczne skutki epidemii były jeszcze bardziej rozległe – depopulacja Aten zmniejszyła potencjał zbrojny tego państwa, w efekcie przyczyniła się do upadku hegemonii ateńskiej w świecie greckim. W Atenach dochodziło do wielu aktów bezprawia oraz znacznego rozprzężenia obyczajów, żadna instytucja państwowa nie panowała bowiem nad sytuacją. Identyfikacja „zarazy ateńskiej”, mimo całkiem precyzyjnych danych, przysparza kłopotów; od kilku lat przeważa jednak hipoteza, że był to tyfus.

Dżuma Justyniana

Pierwsza średniowieczna pandemia, zwana potocznie dżumą Justyniana, swą nazwę zawdzięcza bizantyńskiemu cesarzowi Justynianowi I Wielkiemu (527–565 n.e.), za panowania, którego została zdziesiątkowana populacja cesarstwa. Nadal trwają dyskusje, jaka konkretnie choroba zaatakowała wówczas Europę. Najczęściej przyjmuje się, że była to dżuma dymienicza, występująca w postaci klasycznej i płucnej. Jednak uczeni piszą też o „wirusowej chorobie krwotocznej” lub „dżumie krwotocznej”, która miałaby być chorobą wirusową. Pojawiają się również opinie, że mieliśmy do czynienia z epidemią tyfusu lub gorączki krwotocznej. Jednak najnowsze badania, wykorzystujące materiał DNA pobrany ze szczątków ofiar tej zarazy, wyraźnie wskazują na dżumę, wywołaną szczepami bakterii yersinia pestis. Dyskusyjne jest także pochodzenie pandemii, która przyszła albo z Etiopii, albo z Indii. Swoim zasięgiem objęła nie tylko obszar Bizancjum, ale także terytoria Persji i ziemie zamieszkane przez barbarzyńców.

Bizantyńscy autorzy, opisujący epidemię, dostrzegli pewien schemat jej rozprzestrzeniania się – zawsze zaczynała się na wybrzeżu, a stamtąd postępowała w głąb lądu. Pierwsze przypadki odnotowano w Egipcie, skąd rozprzestrzeniła się na Palestynę, ogarniając w końcu stolicę, Konstantynopol.

Zachowały się szczegółowe opisy przebiegu tej choroby, które pozwoliły, z dużym prawdopodobieństwem, zidentyfikować dżumę. Mowa tu przede wszystkim o gorączce, atakującej nagle, w trakcie zwykłych czynności. Po kilku godzinach łagodnego przebiegu następowało gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia. Widocznym symptomem było obrzmienie węzłów chłonnych w pachwinach i pod pachami, a także zmiany koło uszu i na udach. Śmierć następowała w ciągu 2–3 dni. Niektórzy zapadali w odrętwienie – wydawało się, że śpią – i nie troszczyli się o zaspokajanie swych potrzeb.

Mieli też trudności z przyjmowaniem pokarmów. Ponieważ nie jedli i nie pili, jeśli nie miał się nimi kto zaopiekować, umierali z wycieńczenia. Inni popadali w malignę lub dotykał ich obłęd. Cierpieli na brak snu i mieli urojenia, że ktoś czyha na ich życie. Gotowi byli w panice rzucać się do ucieczki, zmuszając swych bliskich do bezustannego i wyczerpującego czuwania. Spadali z posłań, usiłowali wybiec z domu, rzucali się do morza lub wody znajdującej się w pobliżu domu. Niekiedy kończyło się to samobójczą śmiercią.

Była też grupa chorych, u których w miejscach obrzęku wdawało się zakażenie – ci cierpieli najbardziej, bo nie tracili świadomości. Oczy niektórych chorych były przekrwione, puchły im twarze, a potem opuchlizna schodziła do krtani, co prowadziło do zgonu. Byli też tacy, którzy mieli wrzody na skórze. Jeśli pękały i wydzielała się z nich ropa, pojawiała się szansa na wyzdrowienie. Zdarzały się też osoby, których ciało pokrywało się małymi (wielkości soczewicy) czarnymi guzkami (krostami). W tym przypadku śmierć następowała wyjątkowo szybko, w ciągu kilku godzin.

Nieprzewidywalna i nieobliczalna

Pierwszy atak epidemii w Konstantynopolu trwał cztery miesiące. Początkowo śmiertelność nie była szczególnie wysoka, lecz potem gwałtownie wzrosła, by osiągnąć najpierw 5, a potem 10 i więcej tysięcy osób dziennie. Najnowsze badania potwierdzają te dane.

Ludzie umierali w domach, warsztatach, na forach, na targu, na statkach, w kościołach i łaźniach. Spowodowało to wkrótce poważne problemy z pozbywaniem się zwłok. Bliscy nie byli już w stanie zająć się grzebaniem swych zmarłych. Wrzucano ich do cudzych grobów lub po prostu pozostawiano w domach. Trupy walały się na ulicach, w zaułkach, kościołach, martyriach i pod portykami. Najpierw wykorzystywano istniejące grobowce, potem kopano zbiorowe groby za murami miasta. Pozbywano się też zwłok, ładując je na łodzie i licząc na to, że prąd poniesie je daleko.

Dla współczesnych najbardziej charakterystyczną cechą epidemii była jej nieprzewidywalność i nieobliczalność. Zagroziła wszystkim ludziom bez względu na ich status społeczny, miejsce zamieszkania, styl życia, zawód, budowę fizyczną czy wiek. Zachorował również cesarz, u którego pojawiły się klasyczne objawy dżumy w postaci obrzmienia węzłów chłonnych w pachwinach. Jego organizm zdołał jednak zwalczyć chorobę.

Niektórzy okazali się odporni na zarazę i nie szkodził im kontakt nawet z wieloma chorymi, ale wielu zakażało się wskutek jednorazowego zetknięcia się z chorym lub pielęgnując bliskich. Inni, chociaż sami nie chorowali, byli źródłem zarażenia innych.

Wołanie o pomoc i skutki epidemii

Zarazie towarzyszyły fenomeny społeczne i psychologiczne – plotki o demonach w ludzkiej postaci, które dotykając ludzi powodowały ich zachorowania, lub opowieści o proroczych snach zapowiadających ofiarom, że dotknie je choroba. Pierwszą reakcją na zagrożenie były próby odwoływania się do pomocy świętych i uczestniczenie w ceremoniach religijnych. Praktyki te okazały się jednak całkowicie nieskuteczne. Poszukiwano winnych, których można byłoby obarczyć odpowiedzialnością za ściągnięcie Bożego gniewu.

Poważnie potraktować trzeba informacje o skutkach społecznych i gospodarczych pandemii (najnowsze, m.in. archeobotaniczne badania, wyraźnie kontestujące globalną depopulację czy załamanie w produkcji rolniczej, mają polemiczny charakter): opustoszenie wielu domów, zachwianie tradycyjnego układu społecznego, braki w zaopatrzeniu, zrywanie więzi społecznych. W stolicy pojawił się głód – w pierwszym rzędzie zabrakło chleba. Niektóre miasta i wsie wyludniły się. Byli i tacy, którzy bogacili się, wykorzystując nieszczęście innych, np. zawyżając ceny. Nie wszystkie obszary państwa zostały dotknięte w jednakowym, stopniu – na niektórych choroba miała lżejszy przebieg. Z kolei tam, gdzie zmarło wielu mieszkańców, przy kolejnych nawrotach epidemii (miały miejsce w 14 –15 letnich odstępach czasu) liczba ofiar nie była już tak ogromna.

Najsłynniejsza pandemia „czarnej śmierci”

Najsłynniejsza pandemia dżumy dymieniczej, dziś znana pod nazwą „czarnej śmierci” szalała na świecie w latach 1347–1351. Zrodzoną w Azji Centralnej chorobę wywoływała bakteria yersinia pestis, która zamieszkiwała w jelitach pcheł żerujących na różnego rodzajach gryzoniach. Za sprawą mongolskich najeźdźców oraz europejskich kupców poruszających się tzw. jedwabnym szlakiem plaga dotarła w 1347 r. najpierw do genueńskiej Kaffy na Krymie, następnie do Konstantynopola, by stamtąd drogą morską osiągnąć Sycylię oraz wybrzeża Italii i południowej Francji. Stąd, w ciągu czterech lat, opanowała niemal całą Europę. Co ciekawe, łaskawiej potraktowane zostały m.in. ziemie polskie.

Objawy zakażenia były tożsame z tymi z czasów cesarza Justyniana. Podobnie jak wówczas również późnośredniowieczna medycyna była bezsilna, a jedyną rozsądną radą dla tych, którzy zarazy pragnęli uniknąć, była rekomendacja Guy de Chauliaca, nadwornego medyka papieża Klemensa VI: „Uciekaj szybko i daleko, a wracaj powoli”. Wielu możnych opuszczało więc miasta i większe zbiorowiska ludzkie usuwając się do swych wiejskich posiadłości, więc procent ofiar pośród nich był nieco mniejszy (27%) niż wśród mieszczan czy chłopów. Większość społeczeństwa nie miała jednak takich możliwości przemieszczania się. Ludzie unikali się wzajemnie. Zmarłych palono lub chowano w masowych grobach, głęboko w ziemi.

Przyczyn plagi dopatrywano się w splocie dziwnych zjawisk astronomicznych i klimatycznych, działalności mocy diabelskich, które zatruwały powietrze, karze boskiej za ludzkie przewinienia. Rozprzestrzenianiu się zarazy towarzyszył strach i panika, trauma po stracie najbliższych. W Niemczech i we Francji szerzył się fanatyzm religijny – z nową siłą, znajdując wielu popleczników wśród zwykłej ludności, odżyły ruchy flagelantów (biczowników), którzy w akcie pokuty i wyjednania miłosierdzia bożego katowali swoje ciała. Zamożniejsi oraz Kościół szukali przychylności niebios drogą fundacji nowych świątyń ku czci Najwyższego. Winnych zarazy pospólstwo szukało pośród wyznawców wiary mojżeszowej – na nowo wybuchały prześladowania Żydów, oskarżanych o zatruwanie zbiorników wodnych. Nieważne, że odsetek ofiar wśród nich był taki sam jak wśród chrześcijan.

Szacuje się, że pandemia z lat 1347–1351 zmniejszyła populację światową z 450 do 350 mln, przy czym Chiny straciły połowę, Europa ponad jedną trzecią, a Afryka jedną ósmą ludności. Według różnych szacunków Stary Kontynent miałby utracić między 17–28 mln, a nawet 40–50 mln mieszkańców, w każdym zaś przypadku do 40% całości populacji. W poszczególnych miejscowościach było jeszcze gorzej, gdyż śmiertelne żniwo w Wenecji i Barcelonie wyniosło 60%, w Awinionie 50%, dla duchownych w diecezjach angielskich 40–50%, dla chłopów w tamtejszych majątkach 39–55%. Nawet przetrwanie tej konkretnej plagi nie zapewniało bezpieczeństwa – powracała ona, co prawda z nieco mniejszą mocą, w latach 1361–1362, 1368–1369, 1375 i 1390–1391. Śmiertelność przy kolejnych nawrotach spadała, ale i tak przyczyniała się do znacznej depopulacji – do końca stulecia prawie połowa osób urodzonych w ostatnich 70-ciu latach zmarła z powodu dżumy.

To także nie koniec – na początku XV w. chińska wyprawa morska dotarła do Wschodniej Afryki, gdzie pandemia ponownie uderzyła, rozprzestrzeniana przez przybyłe zza oceanu szczury. Nawroty dżumy pojawiały się co jakiś czas do połowy XVIII stulecia, a nawet i później – yersinia pestis zaatakowała znów w roku 1900, gdy została przewieziona drogą morską z Hongkongu do Los Angeles, gdzie zabiła 122 osoby.

Danse macabre…

Śmiertelne żniwo z lat 1347–1351 wyludniło Europę spowalniając jej gospodarkę na wiele lat. Zachwiało systemem feudalnym i ładem ustanowionym przez Boga na ziemi, gdyż podobnie jak w okresie wczesnobizantyńskim choroba nie miała względu na osoby – równi wobec niej byli kapłani, rycerze, mieszczanie i chłopi. Nie rozróżniała płci i wieku. W sztuce obraz śmierci zagościł na stałe (danse macabre). Możni, szukając odosobnienia, upowszechnili prywatną religijność, z własnymi, wynajętymi kapłanami. Paradoksalnie tragedia ta przyczyniła się jednak do postępu w sferze nauki i stosunkach społecznych.

Bazując na swoich osobistych doświadczeniach związanych z opieką nad chorymi wspomniany Guy de Chauliac napisał dzieło poświęcone chirurgii, które stało się fundamentem kształcenia przyszłych lekarzy w Europie łacińskiej na następne 300 lat. Medycyna zaczęła więc w większym stopniu bazować na empirii niż filozoficznych czy teologicznych przesłankach. Dotychczas na uniwersytetach kształcono przeważnie internistów, teraz upowszechniła się medycyna kliniczna.

W Italii ubodzy chłopi przejmowali bezpańskie ziemie swoich zmarłych sąsiadów, osiągając tym samym wyższy status majątkowy niż dotychczas. Przed zarazą nękał ich głód, teraz ich dieta znacznie się poszerzyła – o mięso i warzywa. Przewartościowanie ludzkiego życia wpłynęło także na rozwój myśli renesansowej, z jej humanizmem i sceptycyzmem. Nie wolno jednak zapominać, że pozytywy te okupione zostały ogromnym cierpieniem fizycznym i psychicznym oraz śmiercią milionów jednostek ludzkich. Tragedia ukazała jednak również siłę ludzkiej społeczności, dążącej do regeneracji i ufnie spoglądającej w przyszłość.

Epidemia koronawirusa

Epidemia koronawirusa z roku 2020 nie jest dla historyka zjawiskiem wyjątkowym, ale zaledwie epizodem w długich dziejach zmagań człowieka z niewidzialnymi gołym okiem chorobami. Choć wydarzenia bieżące nie dobiegły jeszcze końca, nie będzie dużym ryzykiem konkluzja, iż epidemie europejskie, bez względu na epokę, państwo i społeczeństwo, których dotykały, posiadają pewne cechy wspólne: przychodzą z zewnątrz, obnażają niemoc medycyny, zmieniają bieg wydarzeń politycznych, głęboko przekształcają sytuację społeczną i gospodarczą.

Źródło: Biuro Prasowe UŁ