Politechniki Warszawska, Wrocławska i Gdańska, Szkoła Główna Handlowa i Uniwersytet Warszawski – absolwenci tych uczelni zarabiają dziś najwięcej. Jakie kierunki gwarantują świetlaną przyszłość?
Jeśli marzysz o wysokich zarobkach wybierz studia biznesowe w stolicy, w której rynek pracy wciąż stoi otworem na handlowców i sprawnych managerów. Mediana zarobków po Szkole Głównej Handlowej w Warszawie wynosi 8,7 tys. zł brutto, przy czym, jedna czwarta najlepszych ekspertów jest w stanie przekroczyć 15 tys. zł miesięcznie – wynika z Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń 2014.
Mediana – liczba środkowa w szeregu. W przypadku zarobków po studiach oznacza, że połowa badanych absolwentów zarabia więcej, a połowa mniej. Liczy się więc nie to, o ile więcej/mniej zarabiają inni absolwenci, ale ilu ich jest.
W niezłej sytuacji są też absolwenci politechnik. W pierwszej dziesiątce rankingu znajduje się ich aż sześć: Warszawska, Wrocławska, Gdańska, Poznańska, Łódzka i Śląska. Mediana zarobków inżynierów po tych uczelniach wynosi od 7,7 tys. zł (stolica) do 5,7 tys. zł (Gliwice). 25 proc. najlepszych ekspertów podnosi pensyjną poprzeczkę nawet do 10 tys. zł.
Co ciekawe, w pierwszej piątce zestawienia znalazł się też Uniwersytet Warszawski. Uczelnia jest typem kuźni absolwentów o szerokich horyzontach, ale niepotrzebnych na rynku pracy, mimo to mediana pensji osób z dyplomem UW wynosi aż 6 tys. zł, przy czym jedna czwarta najzdolniejszych zarabia powyżej 8 tys zł.
Zapotrzebowanie na inżynierów
Dynamika zarobków idzie w parze z kierunkiem rozwoju gospodarki. W ostatnich latach króluje software, a więc informatyka. Jest to branża horyzontalna, czyli stosowana wszędzie – od urzędów po korporacje. Potrzebuje jej więc każdy, a nowatorskie oprogramowania przyciągają inwestorów, zwłaszcza w Warszawie.
Za software’owcami kroczą geologowie, których usługi są pożądane przy szukaniu złóż gazu łupkowego. Ich praca będzie wysoko płatna, póki ludzkość będzie potrzebowała surowców naturalnych.
Najlepiej jednak zarabiają ci, którzy łączą wykształcenie techniczne z umiejętnością zarządzania, a więc posiadają np. dyplom inżyniera i licencjata finansów i bankowości. – Daje to silne podstawy do prowadzenia własnego przedsiębiorstwa. Nie można przecież nim kierować, nie wiedząc, skąd się biorą problemy – mówi prof. Aleksander Surdej, ekspert w dziedzinie rynku pracy z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Profesor zaznacza przy tym, że samo zarządzanie nie daje zawodu i nie gwarantuje żadnej pracy. Jest tylko narzędziem pomocniczym, podobnie jak języki obce.
Nie zawsze programiści mogli spać spokojnie. Jeszcze kilka lat temu borykali się z problemem nasycenia rynku i niedocenianiem ich usług. Triumfy święcili za to finansiści, którzy tworzyli „innowacyjne metody” zarabiania pieniędzy. O pracę nie musieli się starać, a po przyjściu pensji na koncie zmieniało im się tylko kilka ostatnich cyfr. Efekt? Stworzenie bomby, która wywołała kryzys i zakończyła erę ich gwiazdorstwa.
I choć informatycy w ostatnim czasie zdeklasowali finansistów na liście najlepiej opłacanych i bezpiecznych profesji, to radość nie będzie trwała wiecznie. Prognozy mówią o pięciu latach. – Uczelnie się reformują i rozbudowują. Programy rządowe i doniesienia o tym, że po danych kierunkach się dużo płaci, powodują napływ chętnych, mnożenie liczby miejsc, a w konsekwencji nasycenie rynku. Z kolei podaż ciągnie płace w dół – mówi prof. Aleksander Surdej.
Informatycy mogą więc niedługo dołączyć do grona niedocenianych architektów. To tradycyjnie wysoko płatna profesja, ale tylko dla tych, którzy odniosą sukces. – Mówi się, że najwięcej osób, które zmieniają zawód, jest wśród architektów, bo nie są oni w stanie znaleźć dobrej pracy – mówi prof. Surdej. – Takie profesje, jak architektura, budowa samolotów czy produkcja leków, powinny być ograniczane liczbą miejsc na uczelniach. Bo ilu ludzi można zatrudnić do budowy odrzutowca? – dodaje ekspert.
Humanistyczna loteria
To kierunki o największej rozpiętości zarobków. Po studiach humanistycznych można bowiem pracować w call center, ale równie dobrze jako kierownik działu marketingu albo PR w dużej firmie. Wiele zależy od indywidualnych predyspozycji i determinacji absolwenta.
Podobnie jest z prawem czy dziennikarstwem. Po jednej stronie mamy gwiazdy branży – wziętych adwokatów i prezenterów telewizyjnych, z drugiej zaś drobnych urzędników czy donoszących kawę copywriterów. I masę bezrobotnych.
– Po transformacji rozpoczęła się ekspansja prawników, którzy zarabiają duże pieniądze we własnych kancelariach. Ale rynek już się nasycił i problemy młodych prawników dopiero się zaczną. Otwierane są kierunki na prywatnych uczelniach, a jak już nie ma czym mamić ludzi, to właśnie karierą w todze – mówi prof. Surdej.
Z kolei praca po bibliotekarstwie, filozofii, politologii czy socjologii zależy tylko od inwencji twórczej absolwenta, bo kierunki te nie dają konkretnego zawodu. – Można być jak Palikot, który po filozofii zajął się biznesem, a potem poszedł w politykę. Pomysłów nie brakuje – komentuje profesor.
Zawodu nie dają też studia filologiczne. – Kiedyś Uniwersytet Łódzki chwalił się, że 20 osób zapisało się na język duński. I co? Będą Kierkegaarda tłumaczyć na polski? Już Jarosław Iwaszkiewicz go przetłumaczył, bo nauczył się duńskiego sam. Język to tylko narzędzie – mówi prof. Surdej.
Problem polskich uczelni polega na tym, że przyjmują aż 40 proc. maturzystów. – Kiedy ja studiowałem, na uczelnie wyższe szło 7 proc. i to wystarczało, by wypuścić na rynek dobrej jakości absolwentów – komentuje prof. Surdej. – Jeśli mamy 40 proc. populacji na studiach, to nie ma szans, by ci z końca listy nie byli kiepscy. I żadna propaganda uczelni o wysokim poziomie nauczania przy zwiększeniu liczby studentów do 40 tys. nie jest wiarygodna – mówi.
SGH w połówce rankingu, bo…
… skrupulatnie kontroluje liczbę przyjmowanych studentów i na tym, a nie w zapotrzebowaniu rynku, polega jej sukces. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie zbiera najlepszych maturzystów i sprawuje pieczę nad jakością kształcenia. Nie ulega presji, której poddały się państwowe uniwersytety: im więcej studentów, tym więcej pieniędzy z budżetu. Nie nasyca rynku bylejakością i prekariuszami pomstującymi na bezrobocie.
Jakie studia wybrać?
– Jeśli już maturzysta chce iść na prawo, to niech połączy te studia z medycyną, bo pozwów o błędy lekarskie będzie wiele. Prawo z ekonomią, studia inżynieryjne z zarządzaniem – podpowiada prof. Surdej. Należy dokonać tzw. „inteligentnej specjalizacji” i wejść w niszę, której jeszcze nie zagospodarowały masy. Im większe zróżnicowanie, tym większe prawdopodobieństwo znalezienia dobrze płatnej pracy.
Co zatem zapewniają studia? – Dają one tzw. credential, czyli poświadczenie o jakości – podkreśla prof. Surdej. – W dobie dostępu do internetu inteligentny człowiek, który dociera do dobrych źródeł i odbywa wartościowe staże, może nauczyć się więcej niż słuchacz na nudnych wykładach. Ale gdy pracodawca ma do wyboru stu kandydatów, będzie kierował się znakami jakości, m.in. dyplomem – wyjaśnia ekspert.
Źródło: www.biznes.newsweek.pl